Powrót do klasyki

3 minuty czytania

U każdego człowieka nadchodzi taki moment, gdy zapragnie powrotu do klasyki. W muzyce oznacza to zapętlenie w odtwarzaczu mozartowskiego Eine kleine Nachtmusik, w sztuce wizytę w muzeum, a w literaturze powrót do serii Poczytaj mi, mamo. W przypadku projektowania dla muzyki, jako klasykę pewnie powinno się wymienić znakomitą większość dyskografii Beatlesów albo pryzmat Pink Floydów, ja jednak dziś o tej świeższej klasyce. O końcówce lat 90-tych, gdy iPod istniał jedynie w głowie Steve’a Jobsa, piraci internetowi powoli odzwyczajali się od dyskietek, a ludzie by posłuchać dobrej muzyki chodzili do sklepów i kupowali płyty. Co więcej, wirujące wówczas błędne koło polegało na tym, że artyści na płytach zarabiali i natychmiast nagrywali następne, przez co nie mieli kiedy jeździć na koncerty. Na szczęście powstał wyczekiwany przez artystów Internet.

Parachutes

3 minuty czytania

Ostatnio o spadochronach pisałem przy okazji płyty Meli Koteluk (na której koncert wybieram się jutro i którą pozdrawiam, bo nas czyta), dziś z kolei będzie o spadochronach z metką Coldplaya: mowa o albumie Parachutes. Tę płytkę można śmiało uznać za uroczyste zakończenie dwudziestego wieku w muzyce pop, a sam zespół na własnym przykładzie jest świadkiem cyfrowej epidemii. W wynikach sprzedaży Parachutes siedmiokrotnie pokryła się platyną, tymczasem dziś ich najnowszy album Mylo Xyloto z ledwością dopełznął [sic!] do trzykrotnej platyny, pobił za to rekord sprzedaży elektronicznej w pierwszym tygodniu od premiery.

Oficjalnie okładkę z wirującym globusem – zgodnie z informacją w środku – stworzył zespół. Jakkolwiek taka praca zespołowa nie byłaby piękna i imponująca, nie przekonuje mnie w stu procentach. Zwykle jest ktoś kto po pierwsze zna się na rzeczy, a po drugie, ma boską moc ostatecznego decydowania. Przy tym projekcie guru od dizajnu był Mark Tappin, który przez ostatnie lata maczał też palce w tworzeniu okładek dla Birdy iThe Chemical Brothers. Projekt – jak na długogrający debiut przystało – jest prosty, skromny i oszczędny. Spis utworów, kilka zdjęć (Tom Sheehan, Sarah Lee) i lakoniczne wypunktowanie twórców.

Pierwszy i ostatni raz Coldplay zamknął swoją płytę w pudełku z tacką z czarnego polistyrenu – w ramach suchych faktów historycznych wspomnę, że pudełka całkowicie przeźroczyste weszły do produkcji w 1996 roku i z czasem całkowicie wyparły te z czarnym grzbietem. Nic w tym dziwnego, zwykle ten czarny pasek tragicznie działał na wygląd okładki, dziś jest znakiem rozpoznawczym płyt wydanych w minionym stuleciu. Wielu dizajnerów poległo wtedy w walce o atrakcyjność wizualną okładki i do dziś się zastanawiam czy projektowali z głową, czy na czas pracy zdejmowali ją z karku. Na szczęście w przypadku Parachutesnajwiększa pochwała dla chłopaków należy się właśnie za umiejętne wykorzystanie tego nieprzeźroczystego kawałka plastiku, bo zamiast drażnić, wspiera czerń szaty graficznej i grafit krążka.

W najbliższą środę obecni na Stadionie Narodowym (a przez okno mieszkańcy Pragi i Powiśla) będą słuchać Coldplaya na żywo. Nie mam pojęcia jak głośno będą grać, ale projektowy hałas wytworzyli na 90 dB, czyli całkiem przyzwoicie jak na zakończenie dwudziestego wieku przystało.

Twórcy