Ostatnio o spadochronach pisałem przy okazji płyty Meli Koteluk (na której koncert wybieram się jutro i którą pozdrawiam, bo nas czyta), dziś z kolei będzie o spadochronach z metką Coldplaya: mowa o albumie Parachutes. Tę płytkę można śmiało uznać za uroczyste zakończenie dwudziestego wieku w muzyce pop, a sam zespół na własnym przykładzie jest świadkiem cyfrowej epidemii. W wynikach sprzedaży Parachutes siedmiokrotnie pokryła się platyną, tymczasem dziś ich najnowszy album Mylo Xyloto z ledwością dopełznął [sic!] do trzykrotnej platyny, pobił za to rekord sprzedaży elektronicznej w pierwszym tygodniu od premiery.
Oficjalnie okładkę z wirującym globusem – zgodnie z informacją w środku – stworzył zespół. Jakkolwiek taka praca zespołowa nie byłaby piękna i imponująca, nie przekonuje mnie w stu procentach. Zwykle jest ktoś kto po pierwsze zna się na rzeczy, a po drugie, ma boską moc ostatecznego decydowania. Przy tym projekcie guru od dizajnu był Mark Tappin, który przez ostatnie lata maczał też palce w tworzeniu okładek dla Birdy iThe Chemical Brothers. Projekt – jak na długogrający debiut przystało – jest prosty, skromny i oszczędny. Spis utworów, kilka zdjęć (Tom Sheehan, Sarah Lee) i lakoniczne wypunktowanie twórców.
Pierwszy i ostatni raz Coldplay zamknął swoją płytę w pudełku z tacką z czarnego polistyrenu – w ramach suchych faktów historycznych wspomnę, że pudełka całkowicie przeźroczyste weszły do produkcji w 1996 roku i z czasem całkowicie wyparły te z czarnym grzbietem. Nic w tym dziwnego, zwykle ten czarny pasek tragicznie działał na wygląd okładki, dziś jest znakiem rozpoznawczym płyt wydanych w minionym stuleciu. Wielu dizajnerów poległo wtedy w walce o atrakcyjność wizualną okładki i do dziś się zastanawiam czy projektowali z głową, czy na czas pracy zdejmowali ją z karku. Na szczęście w przypadku Parachutesnajwiększa pochwała dla chłopaków należy się właśnie za umiejętne wykorzystanie tego nieprzeźroczystego kawałka plastiku, bo zamiast drażnić, wspiera czerń szaty graficznej i grafit krążka.
W najbliższą środę obecni na Stadionie Narodowym (a przez okno mieszkańcy Pragi i Powiśla) będą słuchać Coldplaya na żywo. Nie mam pojęcia jak głośno będą grać, ale projektowy hałas wytworzyli na 90 dB, czyli całkiem przyzwoicie jak na zakończenie dwudziestego wieku przystało.