Tristan i Izolda wśród bitu

4 minuty czytania

Niestety wykształcenie muzyczne nie jest dziś potrzebne do zaistnienia na rynku. Muzyki klasycznej nie trzeba uwielbiać, ani nawet znać. Natomiast warto jest mieć do niej szacunek. To właśnie w umysłach jednocześnie zaznajomionych z klasyką i zasłuchanych we współczesnej muzyce rodzą się dźwięki wyjątkowe. Takim respektem do muzyki klasycznej emanuje na wpół elektroniczny album Liebestod.

Liebestod

4 minuty czytania

Liebestod to kompozytorski majstersztyk Stefana Wesołowskiego, absolwenta Académie Musicale de Villecroze, który maczał palce w wielu ambitnych projektach muzycznych (m.in. Treny Jacaszka). Autorski album Wesołowskiego miał swoją premierę na zeszłorocznej edycji festiwalu Unsound. Miksem materiału zajął się Piotr Emade Waglewski, a wydawcą jest amerykański label Important Records.

Tytuł został zaczerpnięty z końcowej arii Tristana i Izoldy Wagnera. Zgaduję, iż większość czytelników nie jest bywalcami opery, na szczęście bez znajomości akordu tristanowskiego też jesteśmy w stanie polubić ten album. Post-klasyczne, repetytywne utwory rozpisane na fortepian, instrumenty dęte i smyczkowe – jak już wspomniałem – zostały dyskretnie uzupełnione elektroniką.

Zgadzam się ze słowami Dominiki Węcławek na temat tej płyty – to muzyka do słuchania w samotności. Dodam, że najlepiej słuchać jej wieczorem i koniecznie na słuchawkach. Reszta obroni się sama, więc na tym kończę część dotyczącą muzyki.

Budowa pudełka płyty jest prosta do granic możliwości – jednoskrzydłowy digipack z tacką w środku to chyba najskromniejsze wydanie recenzowane na Decybelach Dizajnu. Cóż zatem zrobić z tak niewielką przestrzenią do projektowania? Wnętrze albumu to surowa biel i fabryczna srebrzystość krążka, wsparte jedynie typografią przekazującą w swojej treści niezbędne minimum. Nie uznawałbym jednak tego za minus, szata graficzna płyty jest zwięzła i konkretna, a wygląd krążka przywołuje na myśl kompakty z muzyką klasyczną. Grafiką zajął się Tomek Pawluczuk, absolwent gdańskiej ASP, aktualnie perkusista zespołu Trupa Trupa (któremu to zespołowi również polecam się przyjrzeć). Swoim kreacyjnym potrzebom Pawluczuk dał upust na froncie albumu, projektując na nim ambitną typografię. Rozmyślna redukcja elementów liter świetnie się komponuje z obrazem Marcina Zawickiego.

Zawicki to również absolwent gdańskiej ASP, malarz. Jego cykl Hollow Art w 2010 roku został uznany za najlepszy dyplom Akademii Sztuk Pięknych w Polsce. Cykl The Fall, z którego pochodzi obraz z okładki, to seria dzieł malowanych z fotografii miniaturowego modelu. Modele te zbudowane są z fragmentów cywilizacyjnych odpadków – przedmiotów codziennego użytku, zabawek z plastiku itp. „Porcelanowe figurki o zdeformowanych ciałach, grzyby o śliskich, lśniących plastikowych kapeluszach, martwe żuki i lwy, ułożone na grzbiecie, prężące swoje sztywne łapy. Niezwykle efektowne wizualnie, współczesne redakcje tematu vanitas” – czytamy w tekście kuratorskim Ewy Toniak.

Niektórzy krytykują Liebestod za zachowawczy charakter muzyki i zbyt nieśmiałe przekształcenia cyfrowe muzyki żywych instrumentów. Dla mnie to konsekwentny i dojrzały album, na którym zarówno muzyka jak i grafika trzymają się sprawdzonych i ponadczasowych ram klasycznego piękna, zarazem podskórnie i delikatnie eksperymentując z nowoczesnością.