Z szuflady na estrady

5 minut czytania

Andrzej Poniedzielski zwykł mawiać, że nie gra na fortepianie, bo się karty ślizgają. Justyna Chowaniak (podobnie jak Julia Marcell) długo nie grała na pianinie, ponieważ w szkole muzycznej powiedziano jej, że ma za małe dłonie. To jak powiedzieć Annie Lebovitz, że nie może robić zdjęć, bo ma wadę wzroku. Na szczęście to nie ludzie dla instrumentów, a instrumenty dla ludzi są tworzone. Na przykład białe pianino, które powstało po to, by grać Domowe Melodie.

Domowe Melodie

5 minut czytania

12 października 2012 roku na moją tablicę na Facebooku wpadł Zbyszek. Co prawda, było to już pół roku po jego internetowym debiucie, ale, jak wiadomo, Zbyszek nie był faworytem na długim dystansie. Ówczesny szum udostępnianych linków już wtedy zwiastował nadchodzący sukces i prawdopodobną konieczność wyjścia z tą muzyką poza mury mieszkania. Domowe Melodie to projekt byłej aktorki Studia Buffo o uzależniająco przyjemnym głosie – Justyny Chowaniak, realizowany z instrumentalną pomocą Kuby Dykierta i Staszka Czyżewskiego.

Można śmiało stwierdzić, że przez ostatnie miesiące polskie uszy bardzo się udomowiły. W komputerowych głośnikach, w stacjach radiowych oraz w klubach muzycznych zaczęły rozbrzmiewać piosenki, które teoretycznie nie powinny opuszczać czterech ścian pokoju. Piosenki proste, momentami infantylne, wstydliwe i intymne, ale jednocześnie prawdziwe, mądre, bez zadęcia i z poczuciem humoru. Zaśpiewane szerszej publiczności – stały się czymś w rodzaju muzycznego ekshibicjonizmu, który na polskim rynku muzycznym jeszcze nie miał miejsca.

Debiutancka płyta jaką w tym roku Domowe Melodie postanowiły wydać, musiała być domowa. Kamieniczne lokum, które jest ich studiem nagraniowym i miejscem rejestrowania klipów, tym razem stało się również manufakturą. Ten album to prawie w całości ręczna robota. Wszystkie pudełka samodzielnie wycięto, a następnie rozpoczęto wielką akcję odbijania kubka kawy i pieczątek z typografią. Nadruk na płycie oraz załączone booklety zrobiono już w drukarni offsetowej. To jednak jedyne podobieństwo do profesjonalnych publikacji – żadne bowiem wydawnictwo nie zgodziłoby się umieścić na krążku tylko i wyłącznie zdjęcia… dywanu. Takiego pospolitego, perskiego dywanu, który każdy szanujący się Polak ma na swojej podłodze w dużym pokoju.

Dołączone książeczki to „śpiewnik domowy” oraz treściowo niemniej osobista wiadomość Justyny do nas, dotycząca początków Domowych Melodii, okraszona kolażami zdjęć Krzysztofa Grajpera – nieodłącznego fotografa grupy, którego znakomite obrazy ruchome i nieruchome mają ogromny wkład w budowanie wizerunku zespołu.

Tutaj wszelkie niedoskonałości działają na korzyść zespołu, a każdy egzemplarz albumu dzięki swojej unikalności i niepowtarzalności jest dla nabywcy warty o wiele więcej niż w rzeczywistości kosztuje. Chyba jedyną rzeczą do jakiej miałem potrzebę się przyczepić, była niepoprawna odmiana nazwy mojej podbeskidzkiej ojczyzny w dopełniaczu, ale zakładam, że ktoś już przede mną zwrócił na to uwagę i zespół 17 listopada przybędzie do „Bielska-Białej”, a ja ugryzę w język gramatycznego nazistę, który we mnie przesiaduje.

Oczywiście nie ma mowy o możliwości zakupu tej płyty w sklepie. Adres mailowy płyta@domowemelodie.pl, za którego pomocą można zakupić płytę, jest przekazywany między ludźmi metodą partyzancką, a stanowisko z płytami na koncercie jest plądrowane w rekordowym tempie. Chyba jednak nie muszę nikogo przekonywać, że kupując tę płytę postawi sobie na półce kawałek świetnej historii.

Domowe trafiły w pewną lukę w polskiej muzyce, a niniejsza płyta jest tylko potwierdzeniem konsekwentnego trzworzenia własnego wizerunku – na koncercie obowiązkowo scenę wyścieła dywan, wykonawcy przywdziani są w jednoczęściowe piżamy, a o ich plakatach koncertowych można by zrobić osobny wpis. Jedni ich kochają, drudzy nienawidzą, ale nikt nie pozostaje obojętny – dostało się im już za Grażkę, co ciekawe – zarówno od przeciwników, jak i entuzjastów aborcji, po godzinach hobbystycznie zajmujących się analizą i interpretacją piosenek z Listy Przebojów Trójki. Czekam zatem na odzew obrońców zwierząt. No bo jak można lubić kogoś, kto w rzece topi kotki?