Mirek Rzepa: Rymszary

7 minut czytania

Podczas, gdy w zakamarkach wielkich wytwórni graficy z łapanki kadrują w kwadrat taśmowo produkowane portrety au face, na scenie alternatywnej dzieje się. Na naszym rodzimym rynku wyróżniają się m.in. okładki Falami, z których każda kolejna wyżej stawia poprzeczkę kreatywności. Dzięki uprzejmości Marcina Babko, właściciela wydawnictwa i Marty Strzody, która stoi za wszystkimi tymi projektami, przez najbliższych parę tygodni będziemy mogli bliżej przyjrzeć się okładkom kreatywnym bardziej.

Rymszary

7 minut czytania

Nawet nie znając nazwiska Rzepy sięgnąłbym po krążek trafiając na niego przypadkowo w sklepie. Materiał może nie jest specjalnie praktyczny (płyta co i rusz mi wypada z rąk i toczy się gdzieś hen za szafę), ale robi wrażenie. Dla osób, które nie potrafią przejść przez sklep muzyczny nie przejeżdżając palcami po zawartości półki, jest to pewnie zakup stuprocentowy. Po otwarciu albumu (który w tej formie przypomina mi trochę worek do odkurzacza) poza płytą trafimy też na efektownie wydaną książkę.

Bogactwo broszury wyraźnie kontrastuje z ascetyzmem szarej oprawy. Jest częściowo lakierowana, a niektóre strony wydrukowane są na folii, tak że ilustracje stają się wielowarstwowe. Wzbogacona jest poetycko-filozoficznymi impresjami Agnieszki Łapki – artystycznej partnerki Mirka Rzepy.

Może to daleko idąca interpretacja, ale wydaje mi się, że oprawy takie jak ta, są kontratakiem wymierzonym w empetrójki. Kupując oryginalny album dostaje się intermedialny produkt, którego muzyka jest dominującą, ale nie jedyną istotną częścią. Wrażenia z obcowania z fizycznym albumem są nieporównywalne z tymi, które można mieć podczas styczności jedynie z muzyką.

Rymszary to zawieszony gdzieś pomiędzy; liryczny odpowiednik błękitnej nuty. W synestezyjnym ciągu skojarzeń znajdziemy też fakturę wykrojonego z filcu opakowania. Szorstka i miękka jednocześnie, w połowie drogi pomiędzy klarownymi wrażeniami dotykowymi.

Dziś przyglądamy się na poetycko.

Skąd wziął się pomysł na filc?

Marta Strzoda: Traktuję okładkę płyty nie jak opakowanie, ale jak część intermedialnego projektu. Jeśli ktoś mnie prosi o okładkę, to zaprasza mnie do współtworzenia swojego projektu. I choć nie jestem muzykiem, to podobnie jak oni czekam na feeling i improwizuję.

To, jak okładka ma być ubrana, jest tak naprawdę w muzyce. Tak samo jak każda kobieta ma taki rodzaj energii, który dobrym krawcom pozwala tworzyć suknie szyte na miarę. Dla mnie okładka powinna nie tylko być suknią szytą na miarę, ale także opowieścią o kobiecie, która ją nosi.

Ja bardzo lubię kolor szary, a filc to jest takie zmaterializowanie szarości – czegoś spomiędzy dwóch światów. W szarym filcu jest coś magicznego. Jakiś rodzaj męskiej czułości. Myślę, że odkrył to już Beyus, który jako pierwszy wciągnął filc w przestrzeń sztuki. W Mirku jest coś takiego: i twardość i taka delikatność – przytulność.

Gdy trzymał w rękach jeszcze ciepłą, świeżo wyprodukowaną płytę, był zachwycony i wzruszony. Poczułam się wtedy jak wprawny krawiec, któremu udało się uszyć coś naprawdę wyjątkowego i utwierdziłam się w przekonaniu, że warto zadawać sobie trud tworzenia rzeczy nieszablonowych.

 

Na okładce słońce spokojnie zanurza się w wodzie, ale trudno mi to połączyć z klasycznym obrazem Śląska (a Rzepa idzie raczej tradycyjnymi tropami). Może to zawieszenie między popielatym filcem industrialnego Śląska a szuwarami na Borkach jest szarym rymem?

Decyzja o ubraniu płyty w szary filc o zaledwie kilka chwil poprzedzała nadanie tytułu całej płycie. Rymszary. Co to właściwie jest? Czy to regionalna odmiana rymu białego czy może magiczna kraina?

Podobno nigdzie nie ma tylu odcieni szarości ile na Śląsku. Ale Śląsk to nie tylko stereotypowe obrazki z betonu i pyłu. W krainie Rymszary słońce raz chowa się w szuwarach, raz za wiejskim płotkiem, innym razem w chaszczach obok blokowiska. Rymszary to zaproszenie w podróż po Śląsku pełnym przestrzeni, pejzaży i powietrza, po Śląsku, jaki opisywał Waniek w „Finis Silesiae”.

Mój Śląsk to z jednej strony potężna Huta Katowice, z drugiej spokój mazurskiego jeziora. Ciekawe, że produkcja płyty zbiegła się w czasie z momentem, gdy oswajałam to miejsce, gdy byłam w tym industrialno-naturalnym miejscu przybyszem.

 

[żeby nie było aż tak poetycko tu następuje próba zadania pytania technicznego] Ile problemów przy produkcji i dystrybucji przysporzył filcowy pomysł?

Tylko robienie czegoś pionierskiego jest podniecające. Oczywiście każdy pionierski pomysł to duże wyzwanie i spora inwestycja czasu, energii i kapitału. Nietypowy proces produkcji, szukanie partnerów i podwykonawców, zagadywanie specjalistów, przekopywanie bibliotek, rozmowy telefoniczne, zaczynające się od „ja w dość nietypowej sprawie” – to chleb powszedni w mojej praktyce artystycznej. Odwagę zdobytą w tych bojach przeniosłam do projektowania okładek. Z efektów jestem zadowolona i ja i artyści i wydawca, który już nie wyobraża sobie pracy z innym projektantem 😉

Rymszary by projektem dość skomplikowanym – nikt nie przetarł szlaków, po których postanowiliśmy iść. Wszystko trzeba było robić od początku – żadnych szablonów, schematów działania, gotowych rozwiązań. Pełna partyzantka, karczowanie w dżungli i zew przygody. Jak przyjdzie taki czas, że już nic w tej zabawie nie będzie podróżą w nieznane, zapewne przestanę projektować płyty.

 

Rymszary to unikat na skalę światową, czy są jeszcze inne okładki stworzone z materiału?

W naszej dość pokaźnej płytotece nie ma takiego projektu. Ale może gdzieś, ktoś, kiedyś. Pewne idee rodzą się niezależnie w różnych umysłach. Jedno z naszych kolejnych wydawnictw będzie także ubrane w materiał, a w zasadzie ubrane w kieckę. Nie chcę mówić nic więcej, niech to będzie niespodzianka.

fotografie: M. Strzoda

Twórcy