Śląski pasjans

4 minuty czytania

Winylowi fetyszyści twierdzą, że rozpakowywanie kompaktu nie może się równać pierwszej styczności z czarnym krążkiem. Że cała magia takiego kontaktu ucieka, gdy ma się w ręku nikczemny mały format. Pomijając już to, że małe jest piękne, fajnie się błyszczy i świetnie wygląda zawieszone pod lusterkiem w tirach, to pojawiają się albumy druzgoczące tę tezę. Nawet najwspanialsze dzieło plastyczne nie robi już takiego wrażenia skurczone z 1000 do 150cm2, ale kreatywny projekt pozwala nadrobić ten dystans.

Sealesia 2

4 minuty czytania

ZEWNĘTRZE

Sealesia 2 z zewnątrz wygląda dość skromnie. Ładna grafika w pastelowych kolorach (miło, że właściciel znaku „Śląskie” zgodził się na ingerencję), dopracowane liternictwo (coś, co trochę raziło na pierwszej Sealesii) i kosmiczno-falowy pejzaż, któremu przygląda się gość w pozie nasuwające skojarzenia z Wędrowcem Friedricha. No i prze wszem trójkąt – najmodniejszy kształt sezonu, który dzieciaki tatuują sobie gdzie popadnie a kierowcy ochoczo stawiają 5 metrów za samochodem. Jest świeżo i minimalistycznie, ale to nie przednia część okładki jest tym, co odróżnia album od setek innych. Różnica jest w zawartości.

I WNĘTRZE

Pudełko jest masywne, sprawia wrażenie dwu- albo i trzypaka. Jednak po rozłożeniu okazuje się, że wewnątrz ukryta jest jedna płyta oraz… talia kart do gry. Nie jest to zwykła talia. Zamiast figur mamy sylwetki artystów młodego i średnio-młodego pokolenia ze Śląska i Zagłębia. Zamiast kolorów – śląskie żywioły – kosmos, węgiel, ogień i wodę. Gdzie na Śląsku jest kosmos poza chorzowskim planetarium to nie wiem, ale pewnie kryje się za tym jakaś głębsza filozofia. Skąd pomysł na karty? „Piosenek jest aż 21. Liczba, skojarzona z karcianym oczkiem sprowokowała wejście do gry” jak tłumaczy zawarty w etui opis.

Może się nasuwać pytanie, co to wszystko ma wspólnego z muzyką. Kto inny gra, kto inny na kartach, a punktem stycznym dla albumu i talii jest jedynie liczba „21”. Może to ryzykowna teza, ale wydaje mi się, że Falami wyszło tą oprawą poza aktualny okładkowy paradygmat: nie jest tu ona zadrukowanym opakowaniem na nośnik, ani nawet częścią multimedialnego dzieła. W przypadku Sealesii 2 płyta to część zestawu, w który wchodzą też elementy od muzyki niezależne. Kupując album nabywa się nie muzykę, ale artystyczną wizytówkę województwa. Może taki eksperyment nie udałby się w przypadku innych płyt – tak duże oddalenie muzyki i bonusów dawałyby poczucie niespójności. Jednak to wydawnictwo ma odmienną misję i stawia na promocję kultury 360o. nie potrafię przytoczyć innych przykładów podobnego podejścia do formy albumu.

Sealesia to składanka, która ma być wydawana każdego roku. Nie wiem, co Marta Frank planuje na 2013 (na 2011 przygotowała okładkę z ilustracjami stereoskopowymi), ale ciężko będzie jej przeskoczyć zeszłoroczny projekt. Bo Sealesia 2 to jedna z tych płyt, przy których oglądając oprawę można zapomnieć o włożeniu nośnika do napędu.

Twórcy