Album z klasą

3 minuty czytania

Na tym słowiańskim kawałku ziemi, co granice jego pięcioma kreskami w jeden kształt można zamknąć, kilka dźwięków zna się od urodzenia. Prócz poczciwego „Sto lat” i „Hej sokoły”, które płyną w naszej krwi wraz z alkoholem już od pokoleń, pojawiają się też świeższe kompozycje. HEY to zespół, który zna już każdy noworodek, jeśli przyszedł na świat w ostatnim dwudziestoleciu.

Niezakonspirowana grupa trzymająca władzę na rodzimym rynku muzycznym opanowała zasady działania tego organizmu do perfekcji. Album za albumem – z zaangażowaniem godnym małży prezentują perełki warte zakupu, nie schodząc przy tym nawet jedną nogą z podium. Przy najnowszym albumie Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan nie jest inaczej.

Raduje się moje serce gdy patrzę jak słaba kondycja sprzedaży płyt zaskakująco stymuluje kreatywność dizajnerów. W obliczu rządowej szlachty odchudzającej portfele statystycznego plebsu, to właśnie ciekawy pomysł na okładkę zachęca do zakupu dotykowej wersji muzyki. Na kulturze pełnej sympatyków torrentów wykształcił sięspecjalista w dziedzinie nieszablonowego myślenia o projekcie okładki. Muzyk multiinstrumentalista, kompozytor, wokalista, tekściarz i projektant graficzny – słowem, człowiek orkiestra – Macio Moretti, znany swoim rodzicom pod pseudonimem Maciej Moruś. Od lat współpracuje z Kasią Nosowską i współpracą tą zbudowali razem solidny monopol na rozrywkę dobrze zagraną, dobrze nagraną i dobrze opakowaną.

Projekt jest bardzo nieszablonowy, osobiście nie spotkałem się jeszcze z umysłem tak wolnym od schematów, a jednocześnie tak projektowo poprawnym. Z zewnątrz zwykłe pudełko, obok którego w sklepie przejdziemy na tyle obojętnie na ile obojętne przejście nas stać.

Przy bliższym kontakcie okazuje się, że nie mamy do czynienia z digipackiem, a z pudełkiem. Żaden plastik – estetycznie złożone, papierowe opakowanie. Trend personalizacji znów daje o sobie znać, tym razem wewnątrz albumu – wszystko za sprawą łechtającego nasze ego napisu Ten egzemplarz należy do:, jakby oschle i mechanicznie odbitego pieczątką. Zaraz pod nim przestrzeń wykropkowana specjalnie z okazji naszego imienia, które ową przestrzeń zaszczyci gdy tylko sięgniemy po sygnowany nazwą zespołu ołówek.

Całość utrzymana jest w szkolnej stylistyce. Po otwarciu pudełka, prócz powyższych, po oczach bije nas brudny parkiet sali gimnastycznej, wysmarowane potem drabinki i zdjęcie grupowe z okładki. To ostatnie to świetne nawiązanie do jednej ze szkolnych traum – zduplikowani członkowie zespołu usadowieni na chwiejącej się ławeczce, z tą kretyńską tabliczką, której niewdzięczne zadanie trzymania zawsze powierza się nieszczęśnikowi siedzącemu w pierwszym rzędzie. Wszystko dopełnione książeczką ze świetnymi zdjęciami autorstwa Kobasa Laksy.

Nie jestem zagorzałym fanem HEYa, ale z czysto projektowego punktu widzenia, „genialne” to słowo, które przy tym albumie pada częściej niż deszcz w Londynie. Wydawnictwo to bez zastanowienia nazwałbym kolekcjonerskim, bo w swojej kategorii jest pierwsze i z pewnością przejdzie do historii prędzej niż album zdobędzie status platyny. Zanim więc ktokolwiek zapyta dlaczego właśnie ta okładka jest pierwsząnajgłośniejszą na Decybelach Dizajnu, niech w ciemno ją kupi – zanim nakład się wyczerpie.