Liebestod to kompozytorski majstersztyk Stefana Wesołowskiego, absolwenta Académie Musicale de Villecroze, który maczał palce w wielu ambitnych projektach muzycznych (m.in. Treny Jacaszka). Autorski album Wesołowskiego miał swoją premierę na zeszłorocznej edycji festiwalu Unsound. Miksem materiału zajął się Piotr Emade Waglewski, a wydawcą jest amerykański label Important Records.
Tytuł został zaczerpnięty z końcowej arii Tristana i Izoldy Wagnera. Zgaduję, iż większość czytelników nie jest bywalcami opery, na szczęście bez znajomości akordu tristanowskiego też jesteśmy w stanie polubić ten album. Post-klasyczne, repetytywne utwory rozpisane na fortepian, instrumenty dęte i smyczkowe – jak już wspomniałem – zostały dyskretnie uzupełnione elektroniką.
Zgadzam się ze słowami Dominiki Węcławek na temat tej płyty – to muzyka do słuchania w samotności. Dodam, że najlepiej słuchać jej wieczorem i koniecznie na słuchawkach. Reszta obroni się sama, więc na tym kończę część dotyczącą muzyki.
Budowa pudełka płyty jest prosta do granic możliwości – jednoskrzydłowy digipack z tacką w środku to chyba najskromniejsze wydanie recenzowane na Decybelach Dizajnu. Cóż zatem zrobić z tak niewielką przestrzenią do projektowania? Wnętrze albumu to surowa biel i fabryczna srebrzystość krążka, wsparte jedynie typografią przekazującą w swojej treści niezbędne minimum. Nie uznawałbym jednak tego za minus, szata graficzna płyty jest zwięzła i konkretna, a wygląd krążka przywołuje na myśl kompakty z muzyką klasyczną. Grafiką zajął się Tomek Pawluczuk, absolwent gdańskiej ASP, aktualnie perkusista zespołu Trupa Trupa (któremu to zespołowi również polecam się przyjrzeć). Swoim kreacyjnym potrzebom Pawluczuk dał upust na froncie albumu, projektując na nim ambitną typografię. Rozmyślna redukcja elementów liter świetnie się komponuje z obrazem Marcina Zawickiego.